#7 / 1 maja – Święto Pracowitości!

Więc wstałam. Wcześniej niż zwykle. Szybka kawa, szybki spacer, szybki prysznic, szybka prasówka, szybkie maile, szybkie podlewanie kwiatów, książka szybko przejrzana – nieprzeczytana, deszcz prawie nie pada, potem jednak pada. To może Szymborska – żeby było ambitnie. Ale jakiś krótki wiersz. Jest. Dobrze. Uf.

Czyli, że bardziej „święto”? Czy bardziej „pracy”?
Usiadłam więc z nicnierobieniem na chwilę. Albo może z robieniem. Wspomnień robieniem. Wspomnień wspominaniem.
Wspominaniem, jak to wiele lat temu, co roku, pierwszego maja, wstawałam obejrzeć w starym Rubinie defiladę w Moskwie, potem w Warszawie. Absurd wspomnieniowy – ale autentyczny. Wstawanie wczesnym rankiem z bratem. Kakao, rodzice śpią, my grzanki z piekarnika, czekolada z mleka w proszku (na kartki), skarpety, kocyk i ten majowy poranek z Breżniewem w tle.
Teraz uśmiech wspomnienie wywołuje, ale to chyba dlatego, że byliśmy dziećmi i nie do końca kontekst łapaliśmy.
Święto PRACY.
Święto PRACOWITOŚCI.
Tak dzisiaj szczególnie myślę, czym jest pracowitość dla innych i dla mnie.
Zaczęłam od innych – bo łatwiej.
No to poszukuję 3,2,1, – start!
Co znalazłam?
Setki tekstów, książek i filmów o:
– potrzebie zatrzymania w pracy
– potrzebie przemyślenia, co ważne w pracy
– potrzebie relaksu w pracy
– potrzebie znalezienia sensu w pracy
– potrzebie work-live balans
– potrzebie slow-work
– potrzebie relacji międzyludzkich poza pracą
– potrzebie skrócenia czasu pracy
– potrzebie niebrania na siebie zbyt wiele w pracy
– potrzebie niezadowalania wszystkich w pracy
Od razu się napinam, bo zaczynam myśleć o mojej relacji z pracą i o tym, czy można tę relację nazwać „zrównoważoną”. Czy traktujemy się partnersko? Czy się szanujemy? Czy się lubimy? Czy dajemy sobie chwile wytchnienia?
No i zaczęłyśmy – ja i ta moja przyjaciółka – szukać odpowiedzi na karkołomne pytanie: ile to jest „w sam raz pracy”? Kilogram? 2 tygodnie? 140 kilometrów? 30 osób? Pojęcia nie mam.
Jestem gorącą zwolenniczką zatrzymania, przemyślenia, nielatania jak chomik w kołowrotku.
Gorącą.
Ale jeszcze gorętszą zwolenniczką ciężkiej, zwykłej, normalnej i mało atrakcyjnej PRACOWITOŚCI.
Aż przewracam oczami. Ta pracowitość jaka nieatrakcyjna. Taka brzydsza siostra kreatywności i komunikatywności. Taka mniej zaradna. Taka szara mysz. Taka zwykła pomidorówka przy kremie z brokuła.
Ale tyle razy się w życiu przekonałam, że to właśnie ona jest pierwszą siostrą sukcesu. Taką skromną dziewczyną – trochę zgarbioną, ręce spracowane, lakier na paznokciach trochę odpada.
Różne osoby mogłyby nie przyjść na imprezę zwaną „życiem”, ale PRACOWITOŚĆ niech lepiej przyjdzie. I niech przypomina mi, że siedzenie po nocach, czytanie artykułów, wyjazdy po 400km w jedną stronę, ruszanie mózgiem, nogami, rękami, pisanie, tworzenie, zmienianie, czasami psucie, żeby potem naprawić… że to wszystko nadaje życiu smak.
Choć czasami nie jest to smak brokułowej.
Ale dzięki spotkaniom z PRACOWITOŚCIĄ, często jednak jest.
I o to w pracy chodzi.